niedziela, 14 lutego 2016

Zakochany kundel - esej



Kompletnie nie wiem co ma się znaleźć w tym eseju. Musicie mi wybaczyć. Poukładałem praktycznie wszystkie sfery mojego życia. Tylko kwestia związków czy w ogóle relacji damsko-"zemną" jest nadal chaosem.

Gdy to piszę mój pokój woła o rozbudowę o przynajmniej drugie tyle powierzchni. Na podłodze stoją worki ze 150 Tshirtami, którymi w niedawno otwartej firmie handlujemy, w stosie ułożone są pudła kopert, na prawie każdej wolnej przestrzeni zamiennie leżą faktury, dokumenty albo parę ryz papieru zapisane tekstami. W koncie znajdziesz pudełka po butach od sponsora (#officeshoes), jakieś próbki materiałów, wzorów, jeszcze nie rozpakowana torba po wczorajszym koncercie z którego wróciłem o 6:00 rano po przejechaniu prawie 900 km. (450 w jedną stronę) - gdzieś w tym wszystkim upchałem jeszcze ponad 300 książek, tablicę z najbliższymi planami i wielkie łózko które jest ostatnią "wolną" przestrzenią na której mogę usiąść z laptopem na kolanach by napisać ten esej. Mam pisać o kobietach... piszę się o tyle dziwniej że jakieś 3h temu z łóżka na którym siedzę wyszła ostatnia z nich a jej zapach wciąż czuję z pościeli.
Godzinę temu opublikowałem nowy utwór. Jest niedziela rano, walentynki, wielu z Was ma pewnie solidne plany na ten dzień a mimo to moją piosenkę przesłuchało już 1500 osób. Za chwilę realizuję w swoim studio znajomego rapera. Do tej pory udało mi się wypić kawę, zjeść jogurt i wypalić ze 3 papierosy (nie pochwalam!) i ten stan pewnie nie zmieni się (może prócz ilości papierosów) aż do popołudnia.

Takie życie. To żaden wyjątkowy dzień. Ani wyjątkowy bałagan w moim pokoju, ani rozkład dnia po 4 godzinach snu i długiej trasie nie jest jakoś nazbyt niezwyczajny. To wynik tego że wciąż coś ganiam i "jedyne znów co czuję to że muszę pójść krok dalej!".
Niezmiennie gonię za życiem które sobie wymyśliłem. Widzę jak raperzy w okół starają się wmówić i mi i Tobie że są gwiazdami. Niech sobie będą. Ja nie jestem. Nie wczuwam się w żadne bycie sławnym, nie chełpię się dawką "fejmu", którą mnie obdarzacie, nie mierzę zadowolenia z twórczości komentarzami czy ilością lajków. Ja po prostu ciężko pracuje nad tym co założyłem i niezmiennie cieszę się, że można robić w życiu wyłącznie to co uważa się za słuszne, właściwe, spójne z samym sobą i znajdują się ludzie, którzy chcą być odbiorcami tego, czegoś. Choćby tego eseju ?

Jak to się ma do kobiet ? Jeśli wyobrażałeś sobie to co czytałeś do tej pory, wyobrażasz sobie w jakim chaosie żyję. Tyle, że dla mnie w żaden sposób nie jest to chaotyczne. Jest bardzo poukładane. Zmierza wyznaczoną trajektorią do konkretnego punktu, o którym gdy tyko się wypowiadam, kobiety które mogłyby towarzyszyć mi w drodze są przytłoczone lub wręcz przerażone. Albo po prostu tego nie pojmują. Warto byś nie pomylił/a słowa "pojąc" ze "zrozumieć". Możemy zrozumieć jak działa świat, prawa fizyki, podział na kontynenty, faunę, florę i dziesiątki innych, ale pojąć jak ten cały organizm działa w całości jest dla nas raczej trudno-wykonalne.

Gdy myślimy o kimś z kim chcielibyśmy dzielić życie, z lat moich rozmyślań wynika, że tak na prawdę chcemy 2 rzeczy. Atrakcyjności i zrozumienia. Pierwsza rzecz jest banalna - nie będziesz z kimś kto Cię nie nakręca na max bo zawsze będzie Cię ciągnąć do kogoś innego. Druga nie jest już taka prosta. Chcemy mieć kogoś kto jest nam bliski. Rozumie gdy nas boli i co nas boli. Ktoś komu nie musimy tłumaczyć dlaczego postępujemy tak a nie inaczej. Nie musimy uzasadniać tego kim jesteśmy i co chcemy zrobić. Ostatecznie kogoś kto wspiera nas w naszych postanowieniach, również wtedy gdy wsparcie polega na wyperswadowaniu nam czegoś. Bo tylko ktoś kto wie dokąd zmierzasz, rozumie to w dużym stopniu i akceptuje, może dostrzec i wytłumaczyć Ci gdy popełniasz błąd.

Brzmi trochę patetycznie. Cóż, od dawna staram się unikać tego tonu. Czasem się wkrada i brzmi jakbym przerysowywał swoje wewnętrzne życie. Ciężar który niosę, w ogóle to określenie "ciężar który niosę", brzmi strasznie patetycznie. Przerysowania pomagają jednak coś pokazać więc po prostu czasem przymruż na to oko. Wiem tylko, że to wszystko powoduje że coraz częściej niemożliwym zdaje mi się znaleźć kogoś kto będzie mógł iść ze mną przez "moje" życie. z drugiej strony jest to na tyle ciężkie że czasem chciałbym odpuścić i nieść coś lżejszego byle tylko móc nieść to z kimś. Przez te ambiwalencje czuję się kundlem. Który trochę chce, trochę nie chcę. Gdy mam słabszy dzień i nie mam siły, jestem gotów oświadczyć się i biec do kościoła z jedną z kobiet z którymi po prostu dobrze spędza mi się czas. W dni w które mam siłę chcę wszystkim im napisać że złożyłem śluby czystości więc naszą relację uznajmy za niebyłą.


W każdy pośredni dzień... jak dzisiaj. Lubię pisać o relacjach. Specjalnie nad nimi nie rozpaczając ani też nie zachowując pełnego dystansu. Nazwij to raczej nieco emocjonalną analizą. Przez większość życia koncentrowałem się na tym co można zmienić w swojej głowie by stawać się coraz lepszą wersją siebie. Ten temat znam dziś bardzo dobrze. Temat włączenia do swojego świata drugiej osoby jest fascynujący. Bo jeśli akurat nie spotkasz przypadkiem kogoś z kim jesteś połączony jakąś kosmiczną siłą to niby jak to zrobić ? A jak to zrobić w przypadku kogoś takiego jak ja ? Nie jestem człowiekiem sukcesu więc i kobiety sukcesu raczej nie wypatrują we mnie kandydata na partnera. Nie jestem też byle troglodytą więc "prosta baba" to też raczej nie kandydatka dla mnie.
W tej kwestii też jestem kundlem. Przestawiam swoje myślenie z rozważań nad Logosem, analogiami między naszą mentalnością a fizyka kwantową, w parę sekund do mówienia że "mam w kutasie" najnowsze trendy w wulgarnej rapowej muzyce. Skaczę od filozofii, całkiem zaawansowanej psychologii przez techniki produkcyjne materiałów wszelkich, po księgowość czy makroekonomie przy tym wszystkim nie zapominając że mam na sobie szeroki dres, bluzę z hiphopowym logo a jak ktoś będzie miał problem to bez mrugnięcia okiem przełączę się na bycie praskim oprychem co nie daje sobie dmuchać w kaszę. Ani ze mnie prosty chłopak, ani przedstawiciel biznesu czy inteligencji. Wciąż kundel. Taki co miał być nikim, ale postanowił być kimś i taki co jest dziś kimś, ale pamięta doskonale jak to jest być nikim. Taki co dobrze czuje się z rasową suką przy boku, wylaszczoną, w krótkiej mini, szpilkach i mocnym makijażu by za chwilę z ckliwością i pełnym podziwem patrzeć na kobietę w dresie, bez makijażu która przyrządza nam obiad. Doceniając jak piękne są przyziemne rzeczy. A i to robię poczytując jednym okiem artykuł o planach komercyjnych lotów w kosmos, czy założeniach ewolucyjnych zmian w następnym tysiącleciu.

Jak zacząłem, tak dalej nie wiem co ma być w tym eseju. Ale coś jest. Jeśli znajdujesz w tym choć jedną myśl która coś Ci daje to warto było pisać. Co by poszukać pozytywnej puenty... ja na prawdę lubię być kundlem. Niech inni silą się na światowe wystawy czy po drugiej stronie na walki psów. Ja zawsze będę gdzieś po środku. Nie lubię wmawiać sobie żadnej wyjątkowości i silić się by nadążać nad tym wyobrażeniem. Lubię być sobą. Oddawać siebie 1:1 nawet jeśli wychodzi z tego chaotyczny i ambiwalentny obraz. Powodzenia jeśli postanowiłeś/aś skumać co siedzi mi w głowie. Ja jestem ciekawy co siedzi w Twojej więc ... eseje własne w komentarzach mile widziane. Ze zderzania światów zawsze powstaje coś ciekawego. chociażby .... ziemia ?




środa, 6 stycznia 2016

Theodor : 3 Królowe - Esej // PrzyOkazji #1



Jedną z największych wyrządzanych sobie samym krzywd jakie obserwuje na co dzień jest chyba postrzeganie siebie w życiu jako czegoś/kogoś dokonanego. Wydaje mi się, że początki tego „schorzenia” zaczynają się w wieku dwudziestu- dwudziestu kilku lat, gdy po raz pierwszy czujemy się dorośli. Gdy samodzielnie możemy decydować co dalej. To też często moment, w którym pochłania nas „dorosłe” życie, myślimy o pracy którą możemy mieć czy ewentualnych celach (lepsze stanowisko, miejsce na wakacje) które możemy osiągnąć. Przestajemy jednak postrzegać siebie samych jako pewien proces kształtowania, który przebiega w nas od dzieciństwa. 
Gdy jesteśmy dziećmi mamy przekonanie, że jeszcze wiele się musimy nauczyć, jesteśmy przygotowani zarówno na zmiany fizyczne jak i psychiczne, które nas czekają. Edukacja w postaci szkół, czy później studiów dodatkowo przypomina nam o ciągłej potrzebie poszerzenia wiedzy. Gdy ona się kończy, wydaje nam się, że te dwadzieścia-kilka lat wyekspediowało nas do dorosłości i takimi jakimi jesteśmy 'teraz', pozostanie nam przeżyć resztę życia.
Z mojej perspektywy... nic bardziej mylnego.

3 Królowe.

                      


Na wczesnym etapie mojego życia coś się pochrzaniło. Bardzo wcześnie zbuntowałem się przeciwko narzucanym schematom, wzorcom i proponowanym przez otoczenie scenariuszom życia. W zasadzie nie wiem nawet co to sprawiło. Możesz powiedzieć, że każdy buntuje się w etapie dojrzewania, ale moje obserwacje wskazują, że to był nieco inny rodzaj buntu. W wieku 12-13 lat czułem się już 'ukształtowany'. Czułem się gotów do podbijania świata. Dojrzały. Kolejnych kilka lat, upłynęło mi więc na obserwacji tego jak wszystko wokół jest skonstruowane, jak działa, jak mogę się w tym odnaleźć. Nie interesowała mnie formalna edukacja a potrzeby uzyskiwania odpowiednich stopni straciły jakikolwiek priorytet. Słuszną naukę moich rodziców o tym że „uczysz się dla siebie” zinterpretowałem dość patologicznie, uznając, że w takim razie nie muszę uczyć się żadnej z narzucanych mi rzeczy. Miało to kilka poważnych dla mojego życia konsekwencji. Przede wszystkim w tym młodym wieku wyobcowałem się strasznie z otoczenia . Gdzieś skręciłem z drogi utartych schematów (zarówno tych szkolnych jak i tych podwórkowych), którą wszyscy zdawali się podążać. Wtedy też zacząłem odcinać się od pierwszych znajomych, czuć outsiderem, inaczej postrzegać świat i kształtować wybujałą ambicję. Wtedy też zaczęła się moja walka bo przecież jakie szanse ze światem, jego presją i oczekiwaniami ma 13 latek, który myśli że rozumie coś lepiej niż inni.


WIEDZA :

                                   

W wieku 18 lat doszedłem do wniosku, że moje przygotowanie do realizowania swoich ambicji jest niewystarczające. Jestem za słaby, zbyt głupi i wybrakowany i mimo wyjątkowej percepcji świata, nie mam w sobie narzędzi do wojowania o „swój sposób" na życie. Wraz z końcem obowiązkowej edukacji, gdy wszyscy starali się znaleźć odpoczynek od wieloletnich zmagań ze szkołą, od potrzeby spełniania nakładanych na nich oczekiwań, do mnie dotarło w końcu, że jeśli będę, "taki jak jestem" to nie osiągnę w życiu nic na czym mi zależy. Zaraz po zaliczeniu matury (którą jak całą formalną edukację zaliczyłem minimalnym nakładem sił) zacząłem przygotowywać siebie pod dalsze życie. Musiałem być mądrzejszy. Zdobyć wiedzę, która pozwoli mi rozumieć wszechobecne procesy i zjawiska a także wpływać na nie w pożądany przeze mnie sposób. Wakacje zaraz po odhaczeniu matury spędziłem więc w bibliotece uniwersyteckiej. Codziennie od rana do popołudnia przechadzałem się między niekończącymi się regałami, wybierałem książki i zaczynałem je czytać. Wielki zielony podręcznik z napisem marketing (słowo którego wtedy w ogóle nie rozumiałem), przeczytałem jako pierwszy w całości, rozumiejąc z niego nie więcej niż 1/3. Liczyłem wiarygodność próby potrzebnej do badań marketingowych, czytałem o planowaniu kampanii promocyjnych i wiele innych rzeczy, których praktycznego zastosowania wciąż nie potrafiłem dostrzec. Tak upływały mi kolejne lata, na ciągłym przyswajaniu wiedzy. Wiedziałem że maszyna, którą posiadam w głowie musi być uzbrojona w maksymalną ilość informacji by móc znajdować ich praktyczne zastosowanie. Niedługo po tym zacząłem pracować w sprzedaży i od jakiegoś już czasu próbowałem swoich sił na bitewnych scenach. Pochłaniałem każdą wiedzę dotyczącą perswazji, wywierania wpływu, manipulacji, NLP, zarządzania ludźmi i samym sobą, zwalczania tremy i funkcjonowania ludzi w ogóle. Mimo iż do matury przeczytałem w życiu nie więcej niż 3 książki, to od momentu jej zaliczenia w ciągu paru lat przeczytałem ich przynajmniej 250-300 a fikcyjnych powieści było wśród nich tyle co kot napłakał.

Moja wiedza rosła. Im bardziej tym bardziej naiwne wydawały mi się dziecięce przeświadczenia i chęci wojowania ze światem. Tym dziwniej też patrzyło mi się na rówieśników, którzy dopiero przeżywali tak doskonale pamiętany przeze mnie bunt przeciwko obowiązkom i odgórnym narzutom tego jak powinni żyć. Oni walczyli z nim w wieku 19-25 poszukując siebie, własnych odskoczni i szeroko-rozumianej mentalnej wolności, podczas gdy ja już w wieku 18 lat kierowałem się w stronę przyjęcia tych, nieobowiązkowych, "tylko moich" wartości. W wieku 21-22 lat czułem się małym omnibusem (w porównaniu do stanu sprzed kilku lat). Wtedy też znajdowałem już praktyczne zastosowanie dla gromadzonej przeze mnie wiedzy ...

PRACA.

                          

Pracowałem wtedy jako handlowiec/menadżer w firmie zajmującej się finansami. Rozumiałem już wówczas, że każda umiejętność wymaga przyswojenia najpierw odpowiedniej wiedzy. Każda wiedza ma praktyczne zastosowanie, a zastosowana w odpowiedni sposób daje wymierne korzyści. Na moje konto spływały co miesiąc dość spore pieniądze a ja czułem że chwyciłem boga z nogi. Miałem 22 lata i nie obchodziło mnie nic ani nikt poza moją walką o życie „po swojemu”. Nie traktowałem pracy jak miejsca do którego TRZEBA iść. Widziałem w niej wieczne pole do moim eksperymentów, rozwoju osobistego i kształtowania swojego życia takim jakim chciałbym je widzieć. Wiedza, którą opanowałem w ciągu 4 lat przynosiła wprost niezwykłe efekty w wynikach uzyskiwanych w pracy. Sprawiała jednak też, że moje spojrzenie na każde napotykane zjawisko było w pewnym momencie aż nazbyt szerokie przez co zacząłem zmagać się z nowym problemem jakim w dużym uproszczeniu, całej gnębiącej mnie otoczki, był perfekcjonizm. Nieustannie szukałem idealnej formy dla każdego działania. Czy była to praca, czy pisanie (dziś tożsame z pracą choć wtedy jeszcze w innej kategorii). Ciągle oceniałem każdą wykonywaną czynność pod względem tego co już o niej wiem, czego jeszcze nie wiem, jak może wyglądać w idealnej wersji, a jak wygląda w tej stosowanej przeze mnie. Byłem coraz starszy, a że dodatkowo wyprzedzałem rówieśników o dobre kilka „życiowych etapów” szybko  zaczęła mnie dopadać presja realnego dorosłego świata. Szerokopasmowe spojrzenie na wszystko i ciągłe porównywanie się z obrazem idealnym nie pomagało. Chciałem jak najszybciej nadrobić wiedzę, dzięki której mógłbym precyzyjnie poznać a następnie wdrożyć idealne rozwiązania. Zaowocowało to pewnym paraliżem. Kierowałem 80% czasu na rozważania, zaledwie 20% na realną pracę. Przez ten brak równowagi, przez kilka kolejnych lat przeżywałem coraz większe problemy finansowe, depresje i poczucie przytłoczenia przez niespełnianie własnych oczekiwań względem siebie i podejmowanych działań. Otoczenie w tym czasie wciąż proponowało mi łatwe rozwiązania, które były jeszcze dalsze od moich ideałów niż coraz większe życiowe bagno w którym pomału tonąłem.

Ciągłe problemy sprawiają, że czas pędzi. Ledwo się obejrzałem a już miałem 25-26 lat. Kolejnych pewnie kilkaset książek za sobą. Tym razem ich tematyka mocno przeszła przez filozofie, etykę, religie, wierzenia, duchowość, ideologie, różnego rodzaju podejścia do życia, ekologię życia, relacje interpersonalne, makro-systemy funcjonowania świata. W międzyczasie też moje życie pod względem finansowym, relacji towarzyskich, rodzinnych, uczuciowych i ogólnej socjalizacji legło w gruzach. Drugi etap mojego życia zajął mi więc kolejnych mniej więcej 8 lat. W jego toku zacząłem porządkować swoje życie. Ambicje już tak nie płonęły. Nie czułem, że są narzędziem do udowodnienia innym że ten „mój sposób” jest lepszy niż innych. Wyzbyłem się potrzeby wojowania, działania na przekór - właściwie nie miałem już żadnych potrzeb udowadniania komukolwiek czegokolwiek - byłem tylko ja, świat i ogrom możliwości pośród których należy wyznaczać priorytety i dokonywać świadomych wyborów. Miałem silny wgląd we własną osobę, własne potrzeby i jasno nakreślony plan realizowania siebie. Nabyłem kompletnie nową cechę jaką jest cierpliwość i misterność. Zrozumiałem znaczenie pracy, nie jako miejsca do którego idziesz by zarabiać pieniądze, ale jako narzędzia mogącego zapewnić Ci dowolną rzecz, konstrukt czy rzeczywistość jaką chcesz jeśli tylko umiejętnie to rozplanujesz i okiełznasz chęć mienia tego "teraz". Zrozumiałem jak niekompletne jest życie wyłącznie w duchu rozwoju wiedzowego. Moje umiejętności pracy, wytwarzania rzeczy, długofalowego konstruowania rzeczywistości musiały wejść na kolejny poziom. Na tym skupiłem swoją uwagę i moc przerobową.

POSTAWA

                            

Na tym właśnie spędziłem kolejne 3 lata mojego życia. Kolejne dziesiątki książek dotyczyły już głównie biografii osób które osiągnęły jakiś sukces. Poszukiwałem w nich wzorców, wskazówek jak radzić sobie z trudności i wyznaczników czasowych, ile czasu potrzebowali „wielcy tego świata” by stać się „wielkimi tego świata”. Przez ten czas uporałem się z problemami finansowymi, skupiłem na regularnej pracy. Rozwinąłem kilka bardziej spójnych ze mną projektów, zrezygnowałem z tych w których owej "spójności" nie czułem. Zacząłem lepiej i jaśniej wyrażać siebie. A ostatecznie również nagrałem 2 płyty, spokojnie planując kolejne. Znalazłem punkt równowagi a także synergii między wiedza a pracą. Opuścił mnie palący perfekcjonizm. Nadal dążę do wyznaczonych ideałów, ale zrozumiałem, że drabiny nie mają tylko pierwszego i ostatniego szczebla jak wbrew logice wydaje się większości z nas, a również wiele żerdzi pomiędzy. Wzrosła moja akceptacja dla nieidealnych stanów (zwykle, o ile prowadza do właściwych puent). To uwolniło mnóstwo twórczego potencjału, nagromadzonego przez wiele lat mojego życia, w których nie byłem wstanie doprowadzić moich tworów do wersji którą będę gotów publikować. Wciąż staram się zdobywać maksimum wiedzy. Nie traktuję żadnej jako zbędną i dla każdej staram się znaleźć zastosowanie. Wciąż staram się też maksymalnie dużo pracować. Gdyż równowaga między zdobywaną wiedzą a wykonywaną pracą stała się jednym z ważniejszych priorytetów w moim życiu.
Uznałem pracę za wartość samą w sobie. Również jeśli korzyści z niej płynące nie są aż tak wymierne jakby większość sobie życzyła. Zrozumiałem że każda praca daje 'jakiś' efekt. Porażki nie ranią już w żaden sposób moich ambicji. Na każdą akcję przypada reakcja (podstawa fizyki) → jeśli reakcja jest niepożądana znaczy, że należy zmienić coś w akcji. Wiedza może podpowiedzieć mi co, ale tylko kolejne działania mogą zweryfikować prawdziwość tej tezy.

Wciąż myślę, że ludzie krzywdzą się postrzegając zdobywanie wiedzy i prace jako obowiązki. Myślę, że takie podejście wynika z wieloletniej nauki pod przymusem i na pewnym etapie pracy pod przymusem. Ja zbuntowałem się wobec przymusów i wszystko co robiłem, czy to nauka czy praca, w życiu, robiłem dlatego, ze uznawałem te dwie rzeczy jako środek do wyznaczonych PRZEZE MNIE celów. Na tym wciąż trwającym etapie dostrzegłem wagę trzeciego elementu (obok wiedzy i pracy) jakim jest nasza postawa. Każdy ma jakąś i nie da się tego uniknąć. Kształtowaną świadomie lub nieświadomie, ale każdy jakąś ma. Jednym owa postawa przeszkadza innym stanowi swoisty akcelerator dla wszelkich działań.
Postawa jest niczym innym jak naszą indywidualna mapą schematów myślowych. Interpretacji rzeczywistości, zdarzeń, zjawisk i bodźców jakie nas otaczają i dotykają. Jest naszym podejściem do kształtowania otaczającego nas świata. W tym, unikaniem lub przyjmowaniem odpowiedzialności za jego kształtowanie. Moja postawa aktualnie i często wbrew pozorom które sprawiam jest pełna pokory. Nawet 3 ciężkie etapy życia które wymieniłem nie uważam by czyniły mnie ukształtowanym w pełni (jakie to uczucie miałem przed ich rozpoczęciem). Myślę, że jeśli taką mentalną drogę przeszedłem w ciągu 16 lat, nie ośmielam się twierdzić że pozostanie to niezmienne przez kolejnych 60! Traktuje życie jako proces, ciągłe "stawanie się", doskonalenia siebie oraz otaczającej nas rzeczywistości. Doceniając ile zrobili dla mnie autorzy setek książek, szkoleń, tekstów, esejów i felietonów które w tym czasie przeczytałem, tysiące ludzi, którzy mówiąc wpływali na moją myślową mapę. Dlatego dziś za swoisty obowiązek traktuje przekazywanie własnych wniosków i doświadczeń ludziom jak ja poszukującym swojego miejsca i roli na świecie. Dlatego tworzę. Raz lepiej raz gorzej pod względem formy czy techniki ale niezmienne priorytetowa jest dla mnie warstwa merytoryczna i to (jakże szkolnie brzmiące) „co autor ma na myśli”...

Dziś chciałbym byś zastanowił się jak w Twoim życiu wyglądają 3 królowe :
Wiedza ; Praca ; Twoja Postawa.
Jeśli doszedłem w życiu do jakiegokolwiek wniosku godnego odnotowania i przekazania innym to jest nim to, że 3 wymienione wartości odpowiednio rozwijane i wykorzystywane stanowią podstawę zadowolenia z życia, wszelkich sukcesów, rozwoju i kształtowania rzeczywistości.

Ignorowanie czy bagatelizowanie wiedzy którą możesz zdobyć odbiera Ci późniejsze dostrzeganie możliwości, nowych powiązań, co za tym idzie rozumienie rzeczy w Twoim życiu i znajdowanie właściwych rozwiązań.
Traktowanie pracy wyłącznie jako przykry obowiązek praktyczne uniemożliwia Ci sterowanie Twoim życiem!  Tylko poprzez działanie (akcję) możemy wywoływać określone reakcje. Jeśli więc chcesz mieć w życiu bezpieczeństwo, pieniądze, odpowiednie relacje czy cokolwiek innego tylko pracując możesz to osiągnąć. Jeśli nie ułożyłeś dotąd swojego życia tak żeby funkcjonowało wg TWOICH zasad to ciężkie zadanie przed Tobą! Ponieważ „po pracy”, którą traktujesz jako obowiązek i która zapewnia Ci bieżący wikt i opierunek, powinieneś nadrobić całą masę działań mających zaprowadzić Cię tam gdzie chcesz.
I ostatecznie postawa. Jeśli uważasz, że coś powinno spaść Ci z nieba, wydarzyć się samo z siebie lub ktoś powinien to za Ciebie zrobić to .... to się nie wydarzy! od tak po prostu. Jeśli uważasz się za lepszego od innych, gwarantuje Ci że w końcu świat da Ci szybką lekcję pokory za którą będziesz miał do niego nowy głęboki pokład pretensji. Nie ma jednej słusznej i właściwej postawy więc nie powiem Ci jaką warto mieć. Każdy z nas tworzy jakąś unikalną dla siebie. Jedyne co mogę Ci zasugerować w tej kwestii to pamiętaj o 2 pierwszych „królowych” oraz o ekologii swoich działań. Nigdy to co robisz by realizować swoje cele nie powinno w negatywny sposób odbijać się na nikim. Żaden to altruizm. Po prostu robienie wszystkiego wbrew czy na przekór innym rani ludzi wokół, a ich negatywna energia prędzej czy później dopada Ciebie.

Nietzsche napisał kiedyś że „jeśli coś jest dobre, z góry powinniśmy pozwolić to sobie narzucić”.
Moje długie lata buntów nie pomagały, ale temu królewskiemu trio pozwalam narzucać sobie to co w nich najlepsze :
Wiedza / Praca / Postawa . Przez kolejne lata zamierzam zgłębiać je jeszcze bardziej, wciąż będąc otwartym na inne równie ważkie.

Pozdrawiamy

// Artur „Theodor” Lewandowski