czwartek, 18 czerwca 2015

#Christiania #Siódmy_Anioł #Kopenhaga #Herbert


Zacznijmy tę historię w XVI wiecznej Danii. Na tronie zasiada Christian IV.  Wstępował on na tron mając zaledwie 11 lat, toteż rządy początkowo sprawowała w jego imieniu Rada Państwa. Pełną władzę nad królestwami Danii i Norwegii objął on dopiero po koronacji w 8 lat później.
Christian IV miał ambicje, marzenie. Chciał ujrzeć poddane sobie ziemie jako mocarstwo. Jako największą siłę, zarówno pod ekonomicznymi, politycznymi czy w końcu militarnymi względami w północnej Europie. Historykom zostawmy ocenę powodzenia realizacji tych planów, sami koncentrując się jedynie na przypadkowej symbolice, którą swoimi działaniami rozpoczął by 400 lat później trafiła pod moje pióro.



W latach 1618-1623 na niewielkich wysepkach tuż przy granicach Kopenhagi Christian IV zlecił wybudowanie odrębnego miasta. Christianshavn, otoczone bastionami, zająć miało ważne miejsce w systemie fortyfikacyjnym Kopenhagi. Zasypywane mielizny między wyspami tworzyły coraz większą wyspę a granice miasta kształtowały się jeszcze w 100 lat po śmierci Christiana IV. Znaczną jego część zajmowały koszary, arsenał i stocznie, zaś budynki (ostatnie aż do 1996r.) podlegały administracji wojskowej. Zamieszkiwali je głównie zatrudnieni w stoczni i porcie robotnicy. Planując Christianshavn jako niezależne miasto, Christian IV, uważał że powinno mieć ono własny kościół. Tymczasowa świątynia powstała jeszcze za jego życia w 1639r. Budowa obecnego Kościoła przy Skt Anne Gade rozpoczęto już po śmierci króla. Tyle tytułem wstępu...


Drugą stronę tej historii chciałbym zacząć w o wiele mniej materialnym świecie. W świecie podejrzewanym jedynie o bycie rzeczywistym. Gdy bóg tworząc ziemię otoczył się "tysiącami tysięcy (aniołów), a dziesięć tysięcy po dziesięć tysięcy postawił przed sobą". Księgi i mitologie wyróżniają z pośród nich Archaniołów. Zwykle siedmiu. O różnych imionach, kilku powtarzających się, kilku zmiennych zależnie od tego w który z mitów się akurat zagłębisz. Nazywani książętami nieba, z daną im przez boga wolną wolą, mieli chronić i patronować ludziom. Aż jak głoszą księgi jeden z nich, nie chcąc godzić się na służbę ludziom, zbuntował się przeciw zasadom boga i swojej roli. Stając się odtąd upadłym.

Gdy wszedłem do Kopenhadzkiego kościoła najświętszego zbawiciela (Vor Frelsers Kirke), urzekł mnie przede wszystkim ołtarz. A właściwie dzieląca go od nawy ozdobna balustrada, na której postawiono posągi. Twórcą rzeźb jest duński snycerz Erich Warnheim zaś przedstawiają one sześciu archaniołów : Keruba, Jeremiella, Michaela, Uriela, Gabriela i Raphaela. Sześciu archaniołów - Nie przykładajmy zbytniej wagi do imion, gdyż jak pisałem wcześniej różnią się od siebie w zależności od ksiąg i mitologii - pomyślałem jednak, że jest coś wybrakowanego w ich liczbie. Dlaczego sześciu ?






Przypomniał mi się wtedy wiersz, który czytałem gdzieś, bardzo dawno temu...
(Zbigniew Herbert - Siódmy Anioł - przeczytaj cały wiersz)

"Siódmy anioł
jest zupełnie inny
nazywa się nawet inaczej 
Szemkel (...) 
nie to co Gabriel (...) Rafael, (...) Azrael (...) 

Szemkel
jest czarny i nerwowy
i był wielokrotnie karany 
za przemyt grzeszników (...)
nie jest taki jak inni
Nie to co Michał (...) Azrafael (...) Dedrael (...)
Szemkel Szemkel
- sarkają aniołowie
dlaczego nie jesteś doskonały

malarze bizantyjscy
kiedy malują siedmiu
odtwarzają Szemkela
podobnego do tamtych
sądzą bowiem
że popadliby w herezję 
gdyby wymalowali go
takim jak jest
czarny nerwowy
w starej wyleniałej aureoli"
Wychodząc z kościoła zaprzątnięty byłem myślą o siódmym aniele. Kilkaset metrów od bramy trafiłem na inną bramę. Pomyślałem wtedy, że może Kopenhaga w swej symbolice i podświadomie w swojej historii postanowiła stworzyć obraz znacznie bardziej prawdziwy niż bizantyjscy malarze.  


Brama przez którą przeszedłem była granicą wyznaczającą obszar Christianii zwanej "Wolnym miastem". Na tym terenie zamieszkiwali początkowo głównie Holenderscy robotnicy pracujący przy budowaniu dzielnicy Christianshavn. Na przełomie lat zaczęło wykształcać się tam miejsce pełne squotów, opuszczonych budynków zamieszkałych przez bezdomnych i narkomanów. Zapomniane przez władze i organy ścigania stawało się azylem dla specyficznej części Kopenhadzkiej społeczności. Pod koniec lat 60tych XXw. Christiania stanowiła pewnego rodzaju Hipissowską osadę. Na ich lidera można wskazać prawdopodobnie Jacoba Ludvigsena, który w 1971r. na łamach anarchistycznej prasy ogłosił utworzenie wolnego miasta.

Od tamtej pory dzielnice coraz liczniej zaczęli zasiedlać wszelkiej maści artyści pisarze, muzycy, wolnomyśliciele. Pod koniec lat 80tych ludność "osady" szacowano na ok. 3 tys. osób. Policja wielokrotnie próbowała reagować, okiełznać handel narkotykami, który stał się normą w Christianii. W 2004 siły porządkowe zostały wyparte z terenu wolnego miasta i rozpoczęła się blokada policyjna miasteczka. W tym samym czasie mieszkańcy tego terenu rozpoczęli własną wewnętrzną blokadę "Arki Pokoju" czyli budynku/squotu w którym gromadziła się większość osób uzależnionych od twardych narkotyków (w tym przede wszystkim Heroiny).

Historia tego miejsca sama w sobie jest fascynująca, bardziej chciałbym się jednak skoncentrować na dzisiejszym jej kształcie i moich odczuciach. Gdy przekraczasz bramę Christianii przestajesz rozpoznawać "miejscowych" w rosłych blondynach których pełno na Kopenhadzkich ulicach. Tutaj miejscowi to częściej Latynosi, z tatuażami wchodzącymi na szyje i twarze. Handlarze noszą maski by przypadkiem nie załapać się na żadne ze zdjęć robionych przez goszczonych w Christianii turystów. Znaki "green zone" głoszą zakaz fotografowania, oraz biegania (bo mogłoby to wprowadzać nerwową atmosferę). Każdy choćby skrawek wolnego muru, latarni, często ściany prostych drewnianych domków, pokrywa graffiti, W powietrzu unosi się zapach na przemian marihuany i haszyszu. Christiania ma też własne prawa jak: zakaz kradzieży, poruszania się samochodami czy chociażby rozbijania kempingów. Brud miesza się tu ze sztuką. Osada zdaje się przenosić Cię w czasie o przynajmniej 200 lat do tyłu. Mieszkańcy uprawiają tu ogródki, hodują zwierzęta. Niebywale kontrastuje to z nowoczesnymi nisko zabudowanymi apartamentowcami z cumującymi przy wyjściu z budynków jachtami po drugiej stronie wąskiego kanału oddzielającego ten zapomniany teren od reszty nowoczesnego świata. 
 

 


   


Cała osada żyje własnym życiem. Zgodnym ze swoją... wolną wolą, ułomnością co można dostrzec w wielu punktach, panującym brudem i pięknem zarazem. Czujesz w nim respekt do panujących praw, bo wiesz że podyktowała je wola mieszkańców. Mimo zupełnie NIEprzyjaźnie wyglądających (przynajmniej powierzchownie) mieszkańców, czuć dziwny spokój, oderwanie od świata pełnego narzuconych praw i zasad. Nie potrafię chyba oddać w słowach tego uczucia. Dla osób jak ja, poszukujących swoich prawd o życiu i własnych dróg, łatwo znaleźć tam poczucie... przynależności. Znalezienie kawałka świata dla siebie, bez zewnętrznych ocen tego czy dobrze wypełniam swoje społeczne role, bez presji, trendów i sugestii tego jaki i kim powinienem być. Bez złocistych podpór dla tronów, bez strojonych chórów, bez prób sterowania światem, Bez ozdób z łusek i pióropuszy, poukładanej architektury krajobrazu i bez potrzeby bronienia przed kimkolwiek swych dzieł czy osób.

Wolne miasto. Niedoskonałe, W starej wyleniałej aureoli. Brakowało mi  naprawdę czarnego posągu, "upadłego anioła", niby to boskiego stworzenia, a niby człowieka, z brudnymi ciemnymi skrzydłami, w zupełnie NIEdumnej pozie. Zwróconego w tym samym kierunku co sześciu archaniołów autorstwa 
Erich Warnheim przed ołtarzem kościoła zaledwie kilkaset metrów dalej. Upadłym z nieba, na ubocze jakim mógłby być choćby główny plac Christianii. Stanowiącego brakujące ogniwo siedmiu boskich archaniołów u Najświętszego Zbawiciela. A może cała Christiania zastępuje ten posąg. Tak ją widzę. 400 lat po tym jak Christian IV stworzył ten kawałek miasta, 280 po tym jak jeden rzeźbiarz postawił w pewnym kościele sześć, zamiast siedmiu posągów i w końcu prawie 60 lat po tym jak Zbigniew Herbert napisał swój wiersz ...  Ciekawe czy Herbert miał okazję odwiedzić to miejsce... ? Mnie urzekło. 

 5! Theodor 



wtorek, 16 czerwca 2015

#Dobra_Energia #Skok_Spadochronowy #Konkurs



Czasem ciężko zdecydować co jest w życiu ważne. Co tak na prawdę się liczy. Czemu warto poświęcać uwagę i energię. Większość z nas decyduje się na robienie rzeczy, hmm szybko-zwracalnych. Takich po wykonaniu których szybko wraca do nich wymierna korzyść. Idziesz do pracy, dostajesz wypłatę, kupujesz jedzenie, najadasz się, jest Ci lepiej ...  

Dużo rozmyślam nad tym jak rzeczy wydarzają się w naszym życiu. Czemu akurat gdy tego potrzebujemy pojawia się ktoś, kto nie wiedzieć czemu chce nam pomóc. Lub odwrotnie, czemu nikt nie pojawia się, mimo że właśnie teraz potrzebujemy kogoś najbardziej. Czy to jacy jesteśmy na co dzień determinuje nasz, hmm fart? w takich sytuacjach. A może kolekcjonowanie wymiernych korzyści jest prostszym sposobem na przeżycie szczęśliwego życia. Sposobem na niezależność dzięki której nie będziemy nigdy potrzebować niczyjego wsparcia by przetrwać. Nie będziemy liczyć na to że ktoś się pojawi. Nie mi oceniać.

Ja, dawno temu uwierzyłem że po świecie, gdzieś daleko poza naszym pojmowaniem krąży energia. Nie potrafię jej określić ani opisać, ale czuję jej wszechobecność. Zbiegło się to z okresem w którym mój umysł przestawił się z wyszukiwania działań opłacalnych na te, które emitują dobrą energię. To pewnie nie najmądrzejszy wybór jakiego dokonałem jakby się nad nim zastanowić, a jednak coś wewnątrz przekonuje mnie wciąż że ze wszech miar słuszny. Z dużych pieniędzy które nauczyłem się zarabiać dość młodo, szybko stałem się jednym z tych, którzy ciułają drobne, przysłowiowo "nie mają co do garnka włożyć", żyją skromnie a z czasem już nie rozumieją potrzeby otaczania się nowymi, ładnymi rzeczami. "Witam w moim świecie, zapraszam". Nie znaczy to, że pragnę zostać ascetą, przepasać biodro chusta i medytować, pozwalając turystom na obdarowywanie mnie datkami za moją mentalną podróż. Podstawy przedsiębiorczości raz opanowane zostają, dziś jednak bardzo często uzależniam swoje wybory od owej tajemniczej "dobrej energii".

Chciałem wlać jej trochę w... Was. Dotknąć tego punktu w Waszych wnętrzach, który również Was motywuje by być dobrą osobą. Przekuliśmy to w taki >> KONKURS << . Nie wiem czy materialna nagroda powinna czekać na kogoś kto zrobi coś dobrego, czy to słuszna motywacja, ale co często powtarzam, ciężko mieć pewność co do tego co jest z pewnością właściwe. A ja pomyślałem, że lepiej zrobić to tak niż nie zrobić w ogóle.

Wasz odzew był w sumie niewielki, a zarazem niezwykle ujmujący. Paru zgłoszonych podkreślało dziwne uczucie towarzyszące im przy "chwaleniu się" tym co zrobili, bo nie zakładali, że komuś powiedzą o swoich 'dobrych uczynkach'. Opisywaliście przygarnianie zwierzaków, pracę z młodzieżą, regularne wsparcia różnych instytucji charytatywnych, zakupy paczek żywnościowych dla bezdomnych, pracę w wolontariatach, domach dziecka mnóstwo fantastycznych rzeczy. Listy, filmy i zdjęcia były wzruszające. Wielu z Was robi mnóstwo rzeczy regularnie, chcąc pomagać od znacznie dawniej niż Theodor wymyślił sobie zrobienie konkursu. Dla innych ten konkurs był zapalnikiem do tego by zrobić coś, co od jakiegoś czasu chodziło Wam po głowie. Szczerze nie miałem pojęcia kogo wybrać. Każdy ze zgłoszonych zasługuje na milion dolarów dotacji na swoje działania i w ogóle wszystko co najlepsze, o skoku ze spadochronem nawet nie wspominając.

Ostatecznie wybrałem Joannę. Nie dlatego że rzecz która zrobiła była najbardziej spektakularna i widowiskowa. Nie dlatego że jej działanie pomogło największej ilości osób. Wręcz przeciwnie. Joanna zdecydowała się namówić znajomych, oraz oczywiście sama, wraz z nimi oddać krew. Banalna rzecz, którą może zrobić każdy. Sam byłem jakiś czas temu w jednym z Warszawskich punktów w których można to zrobić i niestety nie pozwolono mi oddać krwi. Joanna spotkała podobne trudności. Z grupy znajomych, ostatecznie zdecydowało się zaledwie kilka osób, a ostatecznie i tak część nie przeszła przez wywiad dopuszczający do oddania krwi.

Ja, jakoś przywykłem w życiu że część pomysłów po prostu się nie udaje. Że ludzie mają dobre chęci i motywację tak długo jak nie przychodzi czas żeby na prawdę działać. Wszyscy chcą wyjeżdżać póki nie trzeba kupić biletu, startować w bitwach póki nie trzeba na jakąś pojechać i otwierać firmy póki nie trzeba wziąć się do pracy. Tylko garstka zwykle dociera do momentu w którym podejmuje działanie. Nasz konkurs jest tego świetnym przykładem. Wszyscy chcieli skoczyć, wszyscy byli zachwyceni zasadami konkursu, a jednak na policzenie faktycznych zgłoszeń starczy mi palców na dłoniach. Co stanowi może parę procent Waszych bezpośrednich reakcji tych w wiadomościach, rozmowach i komentarzach mówiących że zamierzacie "coś zrobić". Joanna puściła w świat energię, taką którą może puścić każdy z Was kiedy tylko chce. To piękne zjawisko, które uwielbiam obserwować.

Wierzę, że energia na świecie nie zanika. Krąży gdzieś między ludźmi i kiedyś wraca. Nie bezpośrednio. To że ja pomogę Tobie nie oznacza, że w jakikolwiek sposób powinieneś mi się odwdzięczyć. Zawsze gdy ludzie pytają mnie co mogą zrobić dla mnie "w rewanżu" odpowiadam im to samo. Jeśli ja, teraz mogę pomóc Tobie, znaczy to zwykle, że nie potrzebuję w tej chwili pomocy od Ciebie. Potrzebuje jej za to na pewno ktoś inny. Pomóż jemu. Puść dobrą energię dalej. Nie wiem jak ale do mnie ta energia i tak wróci, tak działa świat który widzę. Najbardziej pomogli mi w życiu autorzy wielu książek które przeczytałem. Co mógłbym im dać w zamian ? Poza tym, że ich książki stoją u mnie na półce ? Mam ich spotkać i podziękować ? napisać im list ? większość z nich dawno nie żyje. Jedyne czym czuję że mogę spłacić swój dług to pisać dalej. Dlatego to robię. I będę robił..

I wiem , że znajdujecie w moich utworach, wpisach i działaniach to co znalazłem u tych którzy ukształtowali to jakim dziś jestem człowiekiem. Nie dlatego, że uczyli mnie żyć. Dlatego że pisali o sobie, o tym co myślą i obserwują. To największy motywator dla mnie.

Dziękuję wszystkim którzy wzięli udział w konkursie. Nie będzie to na pewno ostatni konkurs tego typu. Pierwszy sponsoruję z własnej kieszeni a na to zbyt często mnie nie stać. Rozglądamy się więc za firmami, które chciałyby niewielkim kosztem brać udział w podobnych działaniach. Jeśli prowadzicie lub pracujecie w takim - dawajcie znać na theodor_kontakt@poczta.fm

Tymczasem gratulujemy Joannie i napewno w jakiejś formie damy Wam znać jak było na skoku :)

5! Theodor





sobota, 13 czerwca 2015

#Podróże #Kopenhaga #Wstęp



        Ten post w zasadzie otwiera pewien kolejny rozdział mojego życia. Myślę o tym co mogę jeszcze odkryć w sobie i o sobie. Codzienność zdaje się wyczerpana. Wszelkie składowe mojego życia, choć dość mocno zróżnicowane i zupełnie nie przypominające uporządkowanych życiorysów przeciętnych 30 latków zdają mi się, hmm odkryte ? Gdy wykopujesz wciąż różne emocje, sytuacje i zjawiska w pewnym momencie odkrywasz ich powtarzalność. We własnych reakcjach, w reakcjach innych, w historiach ludzi których poznajesz. Mimo, że miałem niezwykłe szczęście i przyjemność spotkać na swojej drodze mnóstwo fascynujących postaci to, coraz częściej wszystko zdaje się ... powtarzać.
         Zjechałem Polskę wzdłuż i wszerz. Głównie celem występów, koncertów, bitew freestylowych czy po prostu spontanicznych wypadów byle gdzie, byle gdzieś indziej. Twoja codzienność prawdopodobnie zapętla się w okół pracy, domu czy szkoły. Weekendowa impreza jest więc pewną odskocznią. Jakimś poruszeniem emocjonalnym. Dialog z nową dziewczyną, pijana sprzeczka, szaleństwo na parkiecie, chwile zapomnienia. Wyobraź sobie że to właśnie staje się Twoją codziennością. Nie chce Ci się zagadywać nowych dziewcząt bo rzygasz tym procesem, tą samą gadką, prowadzącą przez te same historie w te same miejsca. Nie chce Ci się pić, sprzeczać ani bawić w zatłoczonym klubie bo nie dostarcza to niczego nowego. W kulminacyjnym punkcie imprezy, gdy wszyscy bawią się świetnie Ty ... jesteś znudzony. Żadnych nowych emocji, żadnych nowych zdarzeń.
          Pakujesz więc plecak, sprawdzasz gdzie są jakieś bitwy freestylowe, wsiadasz w pociąg i jedziesz. Najpierw zaliczasz wyjazdy z ekipą, później z grupką, później z jednym towarzyszem, później pozostaje Ci już tylko odkryć, że nikomu nie chce się wyjeżdżać tak intensywnie jak Tobie więc jedziesz ... sam. Pakujesz plecak i w pociąg. Jedno miasto, prosto z niego kolejne, kolejne podróżujesz gdzieś między środą a niedzielą, w pewnym momencie nie przejmując się tym gdzie jest klub, o której jest pociąg czy gdzie będziesz spać bo .. znasz ten proces. Trafisz niezależnie od miasta, tego czy już w nim byłeś czy nie i czy kogoś tam znasz czy nie. Znasz ten proces na pamięć. Spędziłem 1,5 roku w takiej podróży. Występowałem w tym czasie ponad 120 razy. Nie wiem gdzie mieszkasz, ale jeśli jest to Polskie miasto to pewnie tam byłem, zataczałem się z jakąś grupką zajawkowiczów po Twoim osiedlu śpiewając "whisky moja żono", próbowałem poderwać którąś z Twoich koleżanek, lub dzieliłem gwint flaszki z którymś z Twoich ziomów.
         Po pewnym czasie odkrywasz jednak, że .... wszystko jest powtarzalne. Zmieniają się imiona ludzi, ich twarze, osiedla, nazwy miast ale wszystko się powtarza. Ludzie zaczynają opowiadać podobne historie, mieszkania poznanych dziewcząt dziwnie się zlewają a nawet te które dają Ci kosza robią to na względnie podobny sposób. Zaczynasz doceniać każdą historię i osobę, różną od wszystkiego co nonstop spotykasz. Chcesz czegoś nowego ... albo zastanawiasz się co przeoczyłeś w tym co już widziałeś. Ja na tym etapie przestałem pić, by mieć pewność że z powodu alkoholu nie umyka mi coś ważnego. Imprezy zarówno w Warszawie jak i te na wyjazdach nabrały nieco innego wyrazu. Mózg starał się uzupełniać luki, które powstały w dotychczasowym odbiorze świata i po szybkim skorygowaniu percepcji przeżyć odkryłem że ... wszystko jest powtarzalne. Na prawdę ciężko zrobić na mnie dziś wrażenie. Widziałem ekstrema ... burdy w których mój kumpel musiał wyszarpywać nogę z pomiędzy żeber swojej ofiary, dziewczyny klęczące pomiędzy czterema facetami, których upodabniały do siebie głównie spodnie opuszczone do kolan. Widziałem dorosłych facetów pijących tak dużo, że moczyli się we własne spodnie, lub tych zażywających narkotyki tak mocne że ich kontakt ze światem urywał się na długie godziny. Widziałem neonazistów grożących mi tulipanem z rozbitej butelki i pijanego karka celującego z pistoletu w stronę moich kolana. Przeżywałem stres na największych bitwach freestylowych w kraju, również radość i ulgę po wygraniu kilku z nich. Widziałem kilkunastotysięczny tłum robiący hałas gdy to ja rapuję do mikrofonu. Widziałem piękno kobiet w tylu odsłonach że napisałbym o tym obszerny tomik wierszy (z tytułem np"zbiór ód do ud"). Nie chcę Ci przez to powiedzieć jaki jestem fajny, chcę tylko powiedzieć że na prawdę ciężko mnie zaskoczyć historią o Twoim ziomku co wypił pół litra na raz.
         Moje życie to w dużej mierze analiza tego co udało mi się w życiu zobaczyć. Obserwuje, myślę, myślę i obserwuję. Gdy czuję że rozumiem, albo że brak mi danych by wyciągnąć z tego coś więcej, szukam dalej, gdzieś indziej. Jedynym niekończących się rozważań zdaje mi się wciąż  własne wnętrze. Zmieniamy się, kształtujemy, dorastamy. "Banał" powiedziałaby jedna kujonka, z którą czasem zdarza mi się wymieniać myśli. Ten banał jest jednak tak niezwykły że dopatruje się w nim tematu godnego nieskończonej ilości stron czy minut muzyki. Jak odkryć to kim jesteśmy, kim możemy być, co jeszcze gnieździ się w zakamarkach naszej własnej głowy, dokąd powinniśmy zmierzać, czemu poświęcać czas by miało to jakąś wartość ? a może .. co jeszcze bardziej banalne. Jak być szczęśliwym w życiu które przyszło nam przeżywać.
           Zanim rozpiszę się w tych egzystencjalnych pytaniach na kolejne tysiąc stron postawię jakąś kropkę. Im więcej widzisz, tym więcej chcesz jeszcze zobaczyć. Ten głód poznawania jest wszechogarniający i nawet gdy "wiesz że nic nie wiesz", to wiesz, że chcesz wiedzieć jutro więcej niż wiesz dzisiaj. Jedni robią to poprzez zdobywanie wiedzy akademickiej, inni poprzez empiryzm, doświadczanie. Nie stawiam tego na szalach, wszystko wynika z tego samego głodu poznawania. Im więcej poznasz tym więcej jeszcze chcesz.
        Ja chcę poznać siebie, aktualnie doszedłem do punktu, w którym by móc to zrobić w pełniejszym wymiarze, chcę poznać świat. Nie chcę by zasób mojej wiedzy o sobie ograniczany był przez wielkość placu zabaw na którym się "bawię" (zdanie w Twoim stylu, co Wiesław?). Gdy moje miasto nie dostarcza mi nowych wrażeń, ruszam w kraj. Gdy w kraju coraz ciężej mi znaleźć coś nowego, ruszam poza jego granicę. I tym zdaniem dochodzę do czegoś co w założeniu miało stanowić początek tego nowego rozdziału.
         Wyruszyłem ostatnio w swoją pierwszą samotną podróż poza granice kraju. Przez kilka postów (nie wiem czy najbliższych ale... ) chciałbym poopowiadać Wam o tym jakie inspiracje tam znalazłem. Co dowiedziałem się o mieście w którym byłem, o sobie, miejscach i postaciach które tam spotkałem. Nie będzie w tym raczej żadnego wniosku z rozważań. Gdyby dało się go znaleźć po 2 dniowej wycieczce wszyscy bylibyśmy mentorami. To tylko moje zapiski, trochę dla Was, trochę dla mnie samego. Może coś Was zainteresuje.
          Słowem wytłumaczenia, nie znaczy to, że przestaje szukać pod własnym nosem. Nadal bacznie się rozglądam. Ale nigdy nie wiemy gdzie znajdziemy coś przełomowego (kolejny banał), traktujcie to więc jak luźne listy ; takie właśnie podejście mam ostatnio ja sam wobec własnej "twórczości".

Zdjęcie na początku postu to przy wielości zabytków i fascynujących miejsc, rzeźb i wszystkiego co znalazłem w Kopenhadze przez te dwa dni, najładniejsze co udało mi się zapisać aparatem. Delektujcie się widokiem i porcją przemyśleń. Następnym postem zaczniemy wycieczkę.

5! Theodor

piątek, 5 czerwca 2015

Jak się robi hity vol. 1 #SnoopDogg



2 słowa wstępu - "Jak robi się hity" to nowy cykl wpisów na blogu. Co by nie zawsze było poważnie i o życiu, bo ... po co ma być. "Jak się robi hity" jest moją serią fantazji na temat tego jak powstały największe hity, ludzie, gwiazdy, piosenki itp - nie znajdziecie tu zbyt wiele faktów więc nie uczcie się z nich historii ;) Nie doszukujcie się też dissów Załapiecie po pierwszym wpisie. Start ...

SNOOP DOGG.

Zastanawialiście się kiedyś skąd wziął się Snoop Dogg ? Chudy koleś ze szczurzym wyrazem twarzy, któremu rodzice wymyślili ksywkę Snoopy trochę przed tym zanim wysłali go na lekcję śpiewu i gry na fortepianie ? Serio ? Ten gość został czołowym Pimpem na skale międzynarodową ? Nawijającym :
"Tak to już u mnie wygląda, żyje jak boss
Tak wielu czarnuchów chce się bawić, a ciągle wiszą komuś hajs
Niektórzy z nich muszą błagać dziwkę by została
A ja nie, ja nie, ja nie, ja nie" 

Nie zrozumcie mnie źle, dzisiaj każdy może zostawiać gwiazdą nie wychodząc z domu ale lata 80te na Kalifornijskich ulicach musiały rządzić się nieco innymi prawami. Myślę że świat w którym dorastał Snoop był zdominowany przez wielkich czarnych skurwieli latających bez koszulek przez 80% swojego życia.



Patrząc na klasyczny kadr z klipu DMX, zapytam jeszcze raz ... Snoopy? Serio ? Jeśli ktoś jeszcze nie łapie podstawy tego pytania to może ... teraz ?



No więc serio? Snoopy ? Wyobrażam sobie, że musiało to być jakąś pramatką internetowej beki. Na moim osiedlu w każdej ekipie zawsze był taki gość, który tam nie pasował. Był mały, uśmiechnięty, zabawny i bardzo chciał należeć do "paczki" ale niezbyt ktokolwiek traktował go tam poważnie. Mówiło się więc - młody skocz do sklepu - młody załatw to - młody załatw tamto. Na Kalifornijskim osiedlu w latach 80/90 musiało to wyglądać podobnie - Snoopy skocz do sklepu - Snoopy podaj flaszkę - Snoopy skręć 8 jointow dla chłopaków bo chcą zajarać. A Snoopy z uśmiechem kręcił, opowiadał żarty i biegał do sklepu. Jaka mogła być bowiem inna rola Snoopiego w gangu wielkich czarnuchów!? (sorry, ale inne słowa nie oddają tego co mam na myśli).

Snoopy też miał zajawę, bo przecież "był w gangu". Cieszył się dostępnością do Jointów, którymi wszyscy go chętnie upalali bo wtedy była z niego jeszcze większa beka, poznawał stado dziwek swoich wielkich i ustawionych kumpli i z grubsza było spoko. No ale nastąpił przełom! Gruby melanż w Death Row trwa, każdy wypalił już po 3 jointy za dużo , Snoop opowiada dowcipy z cyklu "przychodzi dziwka do alfonsa", wszyscy leją ze śmiechu i wtedy ktoś rzuca przełomowy pomysł.
- EJ ! Chodźcie zrobimy ze Snoopiego gwiazdę gangsta rapu! To będzie hit! Będzie opowiadał o dziwkach, handlowaniu koką, nosił złoto i wkręcał ludziom, że jest największym gangsterem w stanach ! A przy okazji sam zarobi na swoje Jointy.
Po 8 minutach salw śmiechu i turlania się po ziemi na myśl o tym pomyśle Dr. Dre i Suge Knight najarani najbardziej z towarzystwa, mówią - qrwa, wchodzimy w to!

Widzicie to ?  Tych dwóch wielkich gości i pomiędzy nimi 20 letni Snoopy ? Wołają go i mówią ...



Snoopy, dawaj nagrasz płytę! Zmienimy Ci ksywę na coś poważniejszego. Np. Snoop Pies! Będziesz bardziej Gangsta! Wrzucimy Cię na płytę Dre żeby Cię pokazać ludziom i jedziemy z solowym albumem. Dre wyprodukuje, The Glove zrobi mixy i będzie grało. Co mógł powiedzieć Snoopy?
- Dobra chłopaki, mogę być Gangsta ! yo!

Reszta jest historią. 800 tys sprzedanych egzemplarzy w pierwszym tygodniu. Poczwórna platyna. I Snoopy jako naczelny PIMP amerykańskiego Shopbiznesu!

--------------------------------------------------------------------------------

Żeby nie było uwielbiam Snoopa. Prawdziwą historię poznajcie stąd : http://en.wikipedia.org/wiki/Snoop_Dogg był twardy od początku życia. Rodzicie rozwiedli się jak miał 4 lata. Później należał do Gangu Cripsów, "Pierwsze demo" nagrał w składzie 213 wraz z Nate Doggiem i Warrenem G. Jest unikatem i jednym z najbardziej oryginalnych raperów ever. Także pokłony i wielki szacunek dla Snoop Dogga. Także polecam jak ktoś nie zna lepiej.

Parę z moich ulubionych numerów :

Boss Life (feat Nate Dogg)


I Don't Chase Em na płycie Devina. 





No i klasyki : Still Dre z Dr Dre




I na koniec. Pierwszy Singiel Snoopa (po którym akurat można uwierzyć w powyższą historię :))

wtorek, 2 czerwca 2015

kij w mrowisko ?


Miałem dokończyć myśl , no więc ...

Odkąd pamiętam w tym 'naszym' życiu, non stop ktoś powtarza o tym kim powinniśmy być, co robić, jak się zachowywać. Jak spełniać rolę ... syna, ucznia, kolegi. Role, role non stop role.

Czuję że mój mózg przeżarty jest przez presje spełniania jakichś oczekiwań. Czyichś, tych wypowiedzianych wprost, czy wręcz moich wyobrażeń na temat oczekiwań które powinienem spełnić. Albo moich własnych, takich czysto definicyjnych. Np. Chcę być dobrym człowiekiem więc nie powinienem nikomu strzelać w pysk. A ja od ostatniej ku temu okazji wciąż myślę, że  powinienem był to zrobić. I co teraz ? Mniejsza.

Tak czy inaczej non stop coś.  Ty myślisz że jestem raperem więc oczekiwania masz jak do rapera. Mam przejmować się tym kto z kim ma beefy i mieć opinie o każdym innym raperze. Tymczasem. Szczam na to. Wolę wyrażać opinie o poglądach greckich filozofów, zastanawiać się na parkowej ławce czy bóg istnieje a jeśli tak to czy wpuści mnie do nieba i czy w ogóle ja bym tego chciał (chyba nie). Mam ochotę gapić się w niebo, śpiewać discopolo na weselu albo oglądać jakiegoś niedorozwiniętego chińczyka który imituje szampanem cumshota na twarzy natalii siwiec (po tym seansie świadomie piszę ją z małej litery). Chodzi o to że chcę mieć gdzieś, to co o mnie myślisz i czy poprawnie stawiam znaki interpunkcyjne. Coraz bardziej.
Brzmi jak banalny wyraz nabierania dystansu do wszystkiego w okół.

To jednak nie tak banalne jak się może wydawać.

Buddyjscy mnisi medytują przez dziesięciolecia. W ogóle miliony ludzi medytuje. Głównym celem owych medytacji jest właśnie odcięcie się od swojego "ja". Poczucie jedności ze światem. Przeżywanie życia tu i teraz, takim jakie ono jest. Bez percepcyjnych ograniczeń wynikłych z zagmatwania naszych psychik, społecznych uwarunkowań i temu podobnych. Z grubsza (i nie ja wymyśliłem to porównanie) medytacja zmierza do osiągnięcia stanu umysłu jaki każdy z nas osiąga przy silnym orgazmie (złap się kiedyś na tym jaki to stan psychiczny) - zero wszystkiego, oszołomienie, wolność. Przez te parę sekund świat jest inny.

Szukam ostatnio tej właśnie wolności (nie musząc przy tym szczytować przez cały dzień). Mimo, że podaje trywialne przykłady to na prawdę górnolotne dążenie.
Piszę nową płytę. 2 numery gotowe. Słucham tych numerów i czuję z nich tę wolność. Znienawidzicie mnie albo pokochacie za nią. Nie wiem co Was ciekawi w życiu, ale jeśli jak ja macie fioła na punkcie rozumienia świata, co dzień zastanawiacie się po co żyjemy i czy miejsce w którym aktualnie się znajdujecie (zarówno fizycznie jak i mentalnie) jest tym w którym chcecie być to chyba się zaprzyjaźnimy.

Zostawiam Wam ten temat. Wolność, wyzbywanie się 'ja', odrzucanie konwenansów ról które zdaje się nam że musimy grać. Czy można być tak wolnym ? Podejmować decyzję czy zachowywać się, mówić,  wyłącznie na podstawie osądu tego co uważamy za słuszne (niekoniecznie stosowne).
Wsadzać kij w mrowisko wszędzie tam gdzie gdzie znajdujemy coś niesłusznego ? ograbić otoczenie i własne życie z tajemnic i sekretów ?
Thats my way, gdyby ktoś pytał.

5! Theodor