Zacznijmy tę historię w XVI wiecznej Danii. Na tronie zasiada Christian IV. Wstępował on na tron mając zaledwie 11 lat, toteż rządy początkowo sprawowała w jego imieniu Rada Państwa. Pełną władzę nad królestwami Danii i Norwegii objął on dopiero po koronacji w 8 lat później.
Christian IV miał ambicje, marzenie. Chciał ujrzeć poddane sobie ziemie jako mocarstwo. Jako największą siłę, zarówno pod ekonomicznymi, politycznymi czy w końcu militarnymi względami w północnej Europie. Historykom zostawmy ocenę powodzenia realizacji tych planów, sami koncentrując się jedynie na przypadkowej symbolice, którą swoimi działaniami rozpoczął by 400 lat później trafiła pod moje pióro.
W latach 1618-1623 na niewielkich wysepkach tuż przy granicach Kopenhagi Christian IV zlecił wybudowanie odrębnego miasta. Christianshavn, otoczone bastionami, zająć miało ważne miejsce w systemie fortyfikacyjnym Kopenhagi. Zasypywane mielizny między wyspami tworzyły coraz większą wyspę a granice miasta kształtowały się jeszcze w 100 lat po śmierci Christiana IV. Znaczną jego część zajmowały koszary, arsenał i stocznie, zaś budynki (ostatnie aż do 1996r.) podlegały administracji wojskowej. Zamieszkiwali je głównie zatrudnieni w stoczni i porcie robotnicy. Planując Christianshavn jako niezależne miasto, Christian IV, uważał że powinno mieć ono własny kościół. Tymczasowa świątynia powstała jeszcze za jego życia w 1639r. Budowa obecnego Kościoła przy Skt Anne Gade rozpoczęto już po śmierci króla. Tyle tytułem wstępu...
Drugą stronę tej historii chciałbym zacząć w o wiele mniej materialnym świecie. W świecie podejrzewanym jedynie o bycie rzeczywistym. Gdy bóg tworząc ziemię otoczył się "tysiącami tysięcy (aniołów), a dziesięć tysięcy po dziesięć tysięcy postawił przed sobą". Księgi i mitologie wyróżniają z pośród nich Archaniołów. Zwykle siedmiu. O różnych imionach, kilku powtarzających się, kilku zmiennych zależnie od tego w który z mitów się akurat zagłębisz. Nazywani książętami nieba, z daną im przez boga wolną wolą, mieli chronić i patronować ludziom. Aż jak głoszą księgi jeden z nich, nie chcąc godzić się na służbę ludziom, zbuntował się przeciw zasadom boga i swojej roli. Stając się odtąd upadłym.
Gdy wszedłem do Kopenhadzkiego kościoła najświętszego zbawiciela (Vor Frelsers Kirke), urzekł mnie przede wszystkim ołtarz. A właściwie dzieląca go od nawy ozdobna balustrada, na której postawiono posągi. Twórcą rzeźb jest duński snycerz Erich Warnheim zaś przedstawiają one sześciu archaniołów : Keruba, Jeremiella, Michaela, Uriela, Gabriela i Raphaela. Sześciu archaniołów - Nie przykładajmy zbytniej wagi do imion, gdyż jak pisałem wcześniej różnią się od siebie w zależności od ksiąg i mitologii - pomyślałem jednak, że jest coś wybrakowanego w ich liczbie. Dlaczego sześciu ?
Przypomniał mi się wtedy wiersz, który czytałem gdzieś, bardzo dawno temu...
(Zbigniew Herbert - Siódmy Anioł - przeczytaj cały wiersz)
"Siódmy anioł
jest zupełnie inny nazywa się nawet inaczej Szemkel (...) nie to co Gabriel (...) Rafael, (...) Azrael (...)Szemkel jest czarny i nerwowy i był wielokrotnie karany za przemyt grzeszników (...)nie jest taki jak inni Nie to co Michał (...) Azrafael (...) Dedrael (...)Wychodząc z kościoła zaprzątnięty byłem myślą o siódmym aniele. Kilkaset metrów od bramy trafiłem na inną bramę. Pomyślałem wtedy, że może Kopenhaga w swej symbolice i podświadomie w swojej historii postanowiła stworzyć obraz znacznie bardziej prawdziwy niż bizantyjscy malarze.Szemkel Szemkel - sarkają aniołowie dlaczego nie jesteś doskonały malarze bizantyjscy kiedy malują siedmiu odtwarzają Szemkela podobnego do tamtych sądzą bowiem że popadliby w herezję gdyby wymalowali go takim jak jest czarny nerwowyw starej wyleniałej aureoli"
Brama przez którą przeszedłem była granicą wyznaczającą obszar Christianii zwanej "Wolnym miastem". Na tym terenie zamieszkiwali początkowo głównie Holenderscy robotnicy pracujący przy budowaniu dzielnicy Christianshavn. Na przełomie lat zaczęło wykształcać się tam miejsce pełne squotów, opuszczonych budynków zamieszkałych przez bezdomnych i narkomanów. Zapomniane przez władze i organy ścigania stawało się azylem dla specyficznej części Kopenhadzkiej społeczności. Pod koniec lat 60tych XXw. Christiania stanowiła pewnego rodzaju Hipissowską osadę. Na ich lidera można wskazać prawdopodobnie Jacoba Ludvigsena, który w 1971r. na łamach anarchistycznej prasy ogłosił utworzenie wolnego miasta.
Od tamtej pory dzielnice coraz liczniej zaczęli zasiedlać wszelkiej maści artyści pisarze, muzycy, wolnomyśliciele. Pod koniec lat 80tych ludność "osady" szacowano na ok. 3 tys. osób. Policja wielokrotnie próbowała reagować, okiełznać handel narkotykami, który stał się normą w Christianii. W 2004 siły porządkowe zostały wyparte z terenu wolnego miasta i rozpoczęła się blokada policyjna miasteczka. W tym samym czasie mieszkańcy tego terenu rozpoczęli własną wewnętrzną blokadę "Arki Pokoju" czyli budynku/squotu w którym gromadziła się większość osób uzależnionych od twardych narkotyków (w tym przede wszystkim Heroiny).
Historia tego miejsca sama w sobie jest fascynująca, bardziej chciałbym się jednak skoncentrować na dzisiejszym jej kształcie i moich odczuciach. Gdy przekraczasz bramę Christianii przestajesz rozpoznawać "miejscowych" w rosłych blondynach których pełno na Kopenhadzkich ulicach. Tutaj miejscowi to częściej Latynosi, z tatuażami wchodzącymi na szyje i twarze. Handlarze noszą maski by przypadkiem nie załapać się na żadne ze zdjęć robionych przez goszczonych w Christianii turystów. Znaki "green zone" głoszą zakaz fotografowania, oraz biegania (bo mogłoby to wprowadzać nerwową atmosferę). Każdy choćby skrawek wolnego muru, latarni, często ściany prostych drewnianych domków, pokrywa graffiti, W powietrzu unosi się zapach na przemian marihuany i haszyszu. Christiania ma też własne prawa jak: zakaz kradzieży, poruszania się samochodami czy chociażby rozbijania kempingów. Brud miesza się tu ze sztuką. Osada zdaje się przenosić Cię w czasie o przynajmniej 200 lat do tyłu. Mieszkańcy uprawiają tu ogródki, hodują zwierzęta. Niebywale kontrastuje to z nowoczesnymi nisko zabudowanymi apartamentowcami z cumującymi przy wyjściu z budynków jachtami po drugiej stronie wąskiego kanału oddzielającego ten zapomniany teren od reszty nowoczesnego świata.
Cała osada żyje własnym życiem. Zgodnym ze swoją... wolną wolą, ułomnością co można dostrzec w wielu punktach, panującym brudem i pięknem zarazem. Czujesz w nim respekt do panujących praw, bo wiesz że podyktowała je wola mieszkańców. Mimo zupełnie NIEprzyjaźnie wyglądających (przynajmniej powierzchownie) mieszkańców, czuć dziwny spokój, oderwanie od świata pełnego narzuconych praw i zasad. Nie potrafię chyba oddać w słowach tego uczucia. Dla osób jak ja, poszukujących swoich prawd o życiu i własnych dróg, łatwo znaleźć tam poczucie... przynależności. Znalezienie kawałka świata dla siebie, bez zewnętrznych ocen tego czy dobrze wypełniam swoje społeczne role, bez presji, trendów i sugestii tego jaki i kim powinienem być. Bez złocistych podpór dla tronów, bez strojonych chórów, bez prób sterowania światem, Bez ozdób z łusek i pióropuszy, poukładanej architektury krajobrazu i bez potrzeby bronienia przed kimkolwiek swych dzieł czy osób.
Wolne miasto. Niedoskonałe, W starej wyleniałej aureoli. Brakowało mi naprawdę czarnego posągu, "upadłego anioła", niby to boskiego stworzenia, a niby człowieka, z brudnymi ciemnymi skrzydłami, w zupełnie NIEdumnej pozie. Zwróconego w tym samym kierunku co sześciu archaniołów autorstwa Erich Warnheim przed ołtarzem kościoła zaledwie kilkaset metrów dalej. Upadłym z nieba, na ubocze jakim mógłby być choćby główny plac Christianii. Stanowiącego brakujące ogniwo siedmiu boskich archaniołów u Najświętszego Zbawiciela. A może cała Christiania zastępuje ten posąg. Tak ją widzę. 400 lat po tym jak Christian IV stworzył ten kawałek miasta, 280 po tym jak jeden rzeźbiarz postawił w pewnym kościele sześć, zamiast siedmiu posągów i w końcu prawie 60 lat po tym jak Zbigniew Herbert napisał swój wiersz ... Ciekawe czy Herbert miał okazję odwiedzić to miejsce... ? Mnie urzekło.
5! Theodor
Od tamtej pory dzielnice coraz liczniej zaczęli zasiedlać wszelkiej maści artyści pisarze, muzycy, wolnomyśliciele. Pod koniec lat 80tych ludność "osady" szacowano na ok. 3 tys. osób. Policja wielokrotnie próbowała reagować, okiełznać handel narkotykami, który stał się normą w Christianii. W 2004 siły porządkowe zostały wyparte z terenu wolnego miasta i rozpoczęła się blokada policyjna miasteczka. W tym samym czasie mieszkańcy tego terenu rozpoczęli własną wewnętrzną blokadę "Arki Pokoju" czyli budynku/squotu w którym gromadziła się większość osób uzależnionych od twardych narkotyków (w tym przede wszystkim Heroiny).
Historia tego miejsca sama w sobie jest fascynująca, bardziej chciałbym się jednak skoncentrować na dzisiejszym jej kształcie i moich odczuciach. Gdy przekraczasz bramę Christianii przestajesz rozpoznawać "miejscowych" w rosłych blondynach których pełno na Kopenhadzkich ulicach. Tutaj miejscowi to częściej Latynosi, z tatuażami wchodzącymi na szyje i twarze. Handlarze noszą maski by przypadkiem nie załapać się na żadne ze zdjęć robionych przez goszczonych w Christianii turystów. Znaki "green zone" głoszą zakaz fotografowania, oraz biegania (bo mogłoby to wprowadzać nerwową atmosferę). Każdy choćby skrawek wolnego muru, latarni, często ściany prostych drewnianych domków, pokrywa graffiti, W powietrzu unosi się zapach na przemian marihuany i haszyszu. Christiania ma też własne prawa jak: zakaz kradzieży, poruszania się samochodami czy chociażby rozbijania kempingów. Brud miesza się tu ze sztuką. Osada zdaje się przenosić Cię w czasie o przynajmniej 200 lat do tyłu. Mieszkańcy uprawiają tu ogródki, hodują zwierzęta. Niebywale kontrastuje to z nowoczesnymi nisko zabudowanymi apartamentowcami z cumującymi przy wyjściu z budynków jachtami po drugiej stronie wąskiego kanału oddzielającego ten zapomniany teren od reszty nowoczesnego świata.
Cała osada żyje własnym życiem. Zgodnym ze swoją... wolną wolą, ułomnością co można dostrzec w wielu punktach, panującym brudem i pięknem zarazem. Czujesz w nim respekt do panujących praw, bo wiesz że podyktowała je wola mieszkańców. Mimo zupełnie NIEprzyjaźnie wyglądających (przynajmniej powierzchownie) mieszkańców, czuć dziwny spokój, oderwanie od świata pełnego narzuconych praw i zasad. Nie potrafię chyba oddać w słowach tego uczucia. Dla osób jak ja, poszukujących swoich prawd o życiu i własnych dróg, łatwo znaleźć tam poczucie... przynależności. Znalezienie kawałka świata dla siebie, bez zewnętrznych ocen tego czy dobrze wypełniam swoje społeczne role, bez presji, trendów i sugestii tego jaki i kim powinienem być. Bez złocistych podpór dla tronów, bez strojonych chórów, bez prób sterowania światem, Bez ozdób z łusek i pióropuszy, poukładanej architektury krajobrazu i bez potrzeby bronienia przed kimkolwiek swych dzieł czy osób.
Wolne miasto. Niedoskonałe, W starej wyleniałej aureoli. Brakowało mi naprawdę czarnego posągu, "upadłego anioła", niby to boskiego stworzenia, a niby człowieka, z brudnymi ciemnymi skrzydłami, w zupełnie NIEdumnej pozie. Zwróconego w tym samym kierunku co sześciu archaniołów autorstwa Erich Warnheim przed ołtarzem kościoła zaledwie kilkaset metrów dalej. Upadłym z nieba, na ubocze jakim mógłby być choćby główny plac Christianii. Stanowiącego brakujące ogniwo siedmiu boskich archaniołów u Najświętszego Zbawiciela. A może cała Christiania zastępuje ten posąg. Tak ją widzę. 400 lat po tym jak Christian IV stworzył ten kawałek miasta, 280 po tym jak jeden rzeźbiarz postawił w pewnym kościele sześć, zamiast siedmiu posągów i w końcu prawie 60 lat po tym jak Zbigniew Herbert napisał swój wiersz ... Ciekawe czy Herbert miał okazję odwiedzić to miejsce... ? Mnie urzekło.
5! Theodor